Żyla, żyletka, śmierć.Aniele usłysz moje myśli,które uciszyleś ...

A ja wczoraj skończyłem nareszcie Mass Effect. Na dłuższy tekst trzeba poczekać, żeby mi się wszystko w głowie poukładało.

Jakkolwiek jestem od wrażeniem. Knights of the Old Republic to nie jest, ale i tak robi piorunujące wrażenie. Pisałem już o tym, jak niesamowicie podoba mi się ten wykreowany świat. Większość faktów jest tak świetnie udokumentowana, wydarzenia są podane w taki sposób, iż niemal byłem w stanie uwierzyć, że rzeczywiście taka czeka nas przyszłość czy też w takim (wszech)świecie żyjemy. Totalne oderwanie od rzeczywistości. I to jest moim zdaniem największy plus tej gry.

Narzekano na długość. Ja skończyłem z czasem około 42 godzin. Wiem, że się sporo włóczyłem, wracałem w kilka miejsc, ale i tak wszystkiego nie zrobiłem (olałem zbieranie minerałów, nie miałem już sił), poza tym nie udało mi się zrobić też conajmniej jednej misji w niezbadanych światach. I przyznam, że mimo wszystko gra jest krótka. Bo głównego wątku jest akurat na niecałe pół tego czasu, jaki spędziłem z grą (za jakiś czas spróbuję przejśc całość nie ruszając w ogóle Uncharted Worlds). I rzeczywiście, chciałoby się, żeby był jeszcze conajmniej jeden tak złożony świat, jak Cytadela, gdzie można było przesiedzieć kilkanaście godzin i ciągle coś robić. Pozostałe planety to już po prostu misje - robi się je i kończy (choć sporo posiedziałem na Noverii).

Cieszy mnie też interakcja ze współtowarzyszami. W sumie dobrze, że można z nimi poważnie pogadać jedynie na Normandii (inaczej niż w KotOR, gdzie w każdym miejscu można było rozpocząć dyskusję), bo ciężko sobie wyobrazić "życiowe" rozmowy w akcji - choć na Cytadeli mogło być kilka okazji na dłuższe rozmowy. Fajnie, że w tych rozmowach rzeczywiście widać, iż wybór "klasy" postaci ma znaczenie. Z kilkoma osobami naprawdę się zżyłem i w pewnym momencie (nie będę spojlerował) rzeczywiście miałem doła. To również wielki plus. Choć mimo wszystko mam wrażenie, że ten element jest biedniejszy niż w KotORze.

Apropo systemu rozmów, rozwoju postaci, etc, powiem tylko, iż podobało mi się takie filmowe rozwiązanie sprawy. Choć teraz wszystko jest nieco zbyt oczywiste. Wiadomo, jak toczy się rozmowa, która odpowiedź jest ewidentnie "dobra", która "zła" i która neutralna. Ponadto używając negocjacyjnych opcji, zawsze nam się uda kogoś jakoś przekonać. W KotORze natomiast była ta niepewność, niektóre postaci nie dały się nabrać na nasz urok, manipulacje mocą itp. Poza tym należało dość sprawnie ważyć słowa, tu jest nieco inaczej. Aczkolwiek nie mam jakichś większych wyrzutów w tej sprawie. Rozwój postaci też biedniutki, ale na wstępie uznałem, że to i tak taki action-RPG i na głębię w tej dziedzinie nie ma co liczyć - i dobrze dla mnie, bo sam nie przepadam za tymi rpgowymi statystykami (choć znów - system z KotORa był dla mnie idealny).

Trochę zawiodło mnie zakończenie. Owszem fabularnie było świetne, obrót wydarzeń niespodziewany, nic na siłę, dla mnie wszystko ułożyło się sensownie i tak, że znów - byłem w stanie w to wszystko uwierzyć i wręcz mogę założyć, że rzeczywiście taka historia jak najbardziej ma duże szanse się wydarzyć w nieokreślonej przyszłości. Aczkolwiek sama końcówka jakaś była dla mnie za szybka. Zawiodła ostatnia planeta, gdy na nią ruszałem, miałem niewiele ponad 40h i liczyłem na conajmniej jeszcze kilka, a wszystko skończyło się w 1,5 godzinki. Ale mimo wszystko właściwa końcówka była taka, jaka miała być - efekciarska, dość podniosła.

Pff... i tak zrobił się spory tekst. Aczkolwiek nie powiedziałem wszystkiego, także za jakiś czas wrzucę notkę na gramsajcie. Po tym, jak napiszę coś o The Longest Journey, którą to skończyłem też niedawno i która również zrobiła bardzo dobre wrażenie. Grałem w to kilka miesięcy co jakiś czas po kilka godzin. Dla mnie świetny układ, a bywały momenty, że w nic innego nie chciałem grać, tylko zrelaksować się i nieco pomyśleć. A prawda jest taka, że to pierwsza klasyczna przygodówka p'n'c, jaką przeszedłem w całości (wiem, lama jestem, ale cóż poradzić, skoro pecet u mnie w domu pojawił się po czasach największego rozkwitu tego gatunku i kiedy dwie konsole stały pod tv). I mało mi. Poluję teraz na Blade Runnera i Syberie. Znów będę w to pewnie grał pół roku, ale zupełnie mi to nie przeszadza : ).

Niedawno skończyłem też Splinter Cell: Double Agent na PS2, więcej tutaj: http://ja.gram.pl/twilitekid/35




Artysta: Katatonia
Album: Night Is The New Day
Rok Wydania: 2009
Gatunek: Rock depresyjny

Czas płyty: 48:33
Wydawca: Peacevill
Studio: Ghost Ward Studio(Stockholm)

Na nową Katatonię czekałem chyba najbardziej ze wszystkich płyt wydanych w tym roku(obok MDB i StS). Przyszło mi czekać dość długo, nie tylko ze względu na późnojesienny termin wydania, ale również z powodu 4-dniowego poślizgu w dostarczaniu paczki. Dostałem ją wczoraj i od tego czasu katuję nową płytkę. Myślę, że z 5-6 przesłuchań spokojnie już zrobiłem, opinia jest raczej wiążąca i wiele się nie zmieni.

Katatonia zawsze była dla mnie jednym z ważniejszych zespołów. Ich muzyka i teksty były prawie zawsze najbardziej adekwatnym ekwiwalentem uczuć i nastroju w jakim znajdowała się ma persona. Po drobnej wpadce za jaką uważam TGCD(zacna płytka, ale od Katatonii wymagam zawsze czegoś więcej niż tylko rzemieślnictwo). Największą obawą było to, aby muzycy nie poszli w drogę metalu alternatwo-progreswnego, gdzie bardziej liczą się zawijasy niż emocje wyrażone w prosty, dosadny acz magiczny sposób.
Przed pierwszym załączeniem płytki dowiedziałem się od znajomego, że nowa Katatonia to największe rozczarowanie tego roku(niby odrzuty z TGCD)...

Dostałem ślicznie wydaną edycję limitowaną. Wygląda ona jak książeczka podzielona na dwie części(teksty + płyta). Świetnie reprezentuje się jako całość, fajnie pachnie. Cena różniła się chyba z 5 zł, więc nie miałem wyboru by nie przedsiębrać posiadania tej fajniejszej.

Płytę otwiera melodia nam już wcześniej znana. Forsaker jest chyba najcieższym kawałkiem na płycie, fajnie sprawuje się jako wstęp(niemalże pasaże gitarowe jak w Meshuggah w intro oraz bardzo fajna melodia klawiszowo-wokalna. Całość jest zadowalająca, dobrze wyważona w ciężkości i dość przyjemna dla ucha. Następnym utworem jest The Longest Year, w sumie poprawnie zagrany, z dobrym melodyjnym, chwytliwym refrenem aczkolwiek jak to mawiał Mickiewicz "brak mi w tym kościele Boga". Można posłuchać, ale bez większych emocji. Idle Blood jest żywcem wyrwany z Damnation Opetha, widać z kim ostatnie miesiące opijali swoje dorobki muzycy Katatonii.
Utwór jest... niesamowicie bezpłciowy... 100% Opetha i 0% Katatonii. Nie pasuje do całej płyty moim zdaniem, jest zbyt "sloneczny". Po Onward Into Battle spodziewałem się jakiegoś szybszego, basowego riffy. W końcu przystąpienie do walki nie jest aktem delikatności. Jest to chyba walka z brakiem pomysłu na fajniejszy kawałek, powtarzalnie podobny do The Longest Year, pobrzmiewają echa Forsakena. Fajne progowe zagranie i to chyba wszystko co warte uwagi w tym kawałku. No coż, powiem szczerze, że po tych 3 kawałkach byłem zdenerwowany i zaniepokojony tym co robi Katatonia na nowej płycie. Nieświadom tego co mnie czeka poszedłem zmywać naczynia...

Po powrocie trafiłem na Liberation, jeden z najciekawszych tworów na nowej płycie. Zabójczo melodyjny i chwytliwe smutnawy refren, żywcem wyjęty z Viva Emptiness. Cała struktura tej piosenki przypomina album Szwedów z 2003. Bardzo pozytywnie odbieram ten kawałek. "I`ve changed my name but it will pass it on you", warto zwrócić uwagę na lekko orientalną, intensywną część instrumentalną. Piękne. The Promise Of Deceit to przyzwoity balladowy utwór, jestem zadowolony z niego, trochę przypomina mi Unfurl w wolniejszych momentach. Riff gitarowy jest dobrze dopasowany do linii melodycznej. Podobają mi się tutaj partie perkusji i grająca w tle melodia.

Nephilim to kolejny z utworów na płytce, które uważam za najciekawsze w zakresie całego albumu. Niesamowita mroczna, wciągająca atmosfera. Echa wokalne przypominające pojękiwanie kogoś za ściana, psychodeliczna partia gitary, ogólny ponury klimat. Genialnie to wyszło! Więcej takich konceptów, proszę. New Night ma genialne klawisze w tle, uwielbiam takie wielobarne i wielodźwiekowe plamy tego majestatycznego instrumentu. Reszta jest dość podobna jak w innych utworach, ale partie pianino... <3.

Inheritance jest swojego rodzaju interludium, które wypada przyzwoicie. Trochę pomrukiwań Jonasa, kilka zagrań skrzypiec, spokojna, relaksująca atmosfera i fajne efekty echa. Jako przerywnik sprawdza się świetnie. Day And Then The Shade zaczyna się ekspresywnym riffowaniem, znowu mamy do czynienia z melodyjnym i chwytliwym refrenem, który nie chce nas opuścić. Jestem kontent z tego utworu. Mógłby być lepszy, ale pasuje do klimatu płyty.

Ashen, który jest bonusowym trackiem, umieszczony jest jako kawałek przedostatni. Obok Forsakera najcięższy na płycie. Podąża on tą samą formuła co kawałki poprzednie. Melodyjnie, delikatnie, subtelnie oraz przede wszystkim urzekająco. Solidnym zwieńczeniem albumu jest utwór Deprater. Zaczyna się on bardzo spokojnie. Smutny śpiew Jonasa na tle pianina robi całkiem pozytywne wrażenie. Pan Linder nie pierwszy raz współpracuje z Katatonią. Otóż był on autorem remixu "Soil`s Song" na epce July z 2007. W tym utworze sprawuje się całkiem, całkiem. Nie powiem jednak by mnie zachwycił, zbyt progresywnie power metalowa maniera troszkę odrzuca, ale barwa mnie zadowala. Za to byłem pewien, że Ance się strasznie spodoba. Nie myliłem się: ).Świetne zakończenie dobrego albumu.

Dostałem dobry, dobracowany produkt, z którego jestem zadowlony. Płyta jest monolitem, utwory same nie brzmią tak dobrze jak w całości. Brak tu poważnych objawów surowej depresji(DO) czy też mroku(TD). Jest jednak wiele uderzająco pięknych melancholijnych ballad. Liczyłem na więcej, a jednak jestem zadowolony, nawet bardzo, z otrzymanego materiału. Jest to rzecz będąca skrzyżowaniem klimatu VE, melodii i refrenów z LFDGD oraz częściowo pracy gitar z TGCD. Wyszło przyjemnie.

Mimo wielu obaw i złego proroctwa jestem gotów stwierdzić, że nie zostałem zawiedziony. Zresztą Katatonia nigdy mnie jeszcze nie zawiodła i mam nadzieje, że się to nie zmieni. Wiem, że arcydzieła na miarę DO już nie wydadzą, niestety takie są realia. Pozostaje mi cieszyć się bardzo dobrą muzyką jaką tworzą.

Gdybym miał wystosować swoistą listę płyt na dzień dzisiejszy wyglądało by to tak:

DO>LFDGD>BMD/DoDS>NITND>VE>TD>TGCD.

Z oceną się wstrzymam, naprawdę ciężko mi tutaj podjąć decyzje, ale raczej będą to rejony na miarę ostatniego StS od silnej 7 do silnej 8. Czuje niedosyt... ale jednocześnie zadowolenie. Powtarzam się, trudno. Za dużo chyba wymagam od nich.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qup.pev.pl